Wziął mistrza świata do pomocy, ale nie wyszło

Szymon Woźniak rok temu cieszył się z awansu do Grand Prix. Zawsze podkreślał, że nie jest jakimś wybitnym talentem, że wszystko zdobył dzięki ciężkiej pracy.

10 lat temu został mistrzem Polski juniorów, 7 lat temu cieszył się z seniorskiego złota, w 2020 ze srebrnego medalu Speedway of Nations. Awans do Grand Prix był kolejnym sukcesem, który sprawił mu wielką radość.

Oczywiście po cichu liczył, że w GP namiesza, że zrobi wynik, który zaskoczy ekspertów i kibiców. Zatrudnił 4-krotnego mistrza Grega Hancocka w charakterze mentora, przygotował się najlepiej, jak potrafił. Wszystko jednak na nic. Początek miał nawet obiecujący, ale im dalej w las tym było gorzej. Słabsze wyniki i kolejne przegrane biegi ewidentnie ciągnęły go w dół. Skończyło się na trzynastym miejscu i 58 punktach. Dwa razy meldował się w półfinale, ale w pięciu ostatnich turniejach nie zdobył łącznie nawet 10 punktów.

Woźniakowi oberwało się od wielu kibiców. Przede wszystkim za Hancocka. Niektórzy jakby zapomnieli, że Woźniak nie jest jakimś błyskotliwym talentem, któremu wszystko przychodzi łatwo, lekko i przyjemnie. Mało kto wziął pod uwagę to, że może gdyby nie było Hancocka, to ten wynik mógłby być jeszcze gorszy. Nikomu nie przyszło do głowy, że może dla pracusia Woźniaka tegoroczny wynik, to był absolutny maks, że w tym momencie nie stać go na więcej. Bo taki zawodnik musi jeść małą łyżeczką.

U Szymona dodatkowo pojawiły się problemy sprzętowe, gdzie też wiele czasu musiał poświęcić na poszukiwanie nowych rozwiązań, które przełożyłyby się na większą prędkość w jego motocyklach. Bo tego też często brakowało.

W sumie GP i cała reszta odbiły się na formie Woźniaka na tyle, że rozstał się z ebut.pl Stalą Gorzów, zszedł ligę niżej (wrócił do swojej Polonii Bydgoszcz) i będzie próbował wskoczyć na właściwe tory, nabrać rozpędu, a za jakiś czas spróbować tego GP ponownie.