– Miałem jeszcze jedną propozycję z pierwszej ligi, ale wybrałem Wybrzeże, bo ten klub był najbardziej zdeterminowany. Chcieli prowadzić rozmowy szybko i od razu przeszli do konkretów – mówi w rozmowie z serwisem polskizuzel.pl Daniel Kaczmarek ze Zdunek Wybrzeża Gdańsk.
Pogoda na razie nie rozpieszcza, ale sezon 2023 zbliża się wielkimi krokami. Na jakim etapie są w tej chwili pana przygotowania?
Daniel Kaczmarek, zawodnik Zdunek Wybrzeża Gdańsk: Jeśli o chodzi o kwestie fizyczne, to wszystko idzie zgodnie z planem. Na szczęście nie było po drodze żadnych chorób, o których ostatnio jest głośno. Realizuję to, co założyłem. Praca trwa już od połowy listopada. Zbliżający się sezon widać również w moim warsztacie. Jeśli chodzi o motocykle, to dopieszczamy już tylko szczegóły. W tym tygodniu jadę odebrać nowe jednostki, bo wiem, że czekają gotowe. Widać zatem, że powoli zbliżamy się do startu rozgrywek.
W sezonie 2023 wraca pan do 1. Ligi Żużlowej. Czy to może być przełomowy rok?
Nie podchodzę do tego w ten sposób. Stawiam sobie jasny cel – chcę być pewnym punktem mojej drużyny i startować w wyścigach nominowanych. Jeśli tak się stanie, to będzie znaczyło, że dobrze punktuję. Zależy mi na ugruntowaniu pozycji w pierwszej lidze. W pozostałych imprezach zrobię wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony, ale nie ukrywam, że nastawiam się przede wszystkim na polską ligą. Chcę odwdzięczyć się za zaufanie, którym zostałem obdarzony w Gdańsku.
A co z występami poza polską ligą?
Mam już podpisany kontrakt w lidze niemieckiej. Nie chcę zdradzać nazwy zespołu, bo prosili, by mogli o tym poinformować jako pierwsi. Na razie to wszystko, ale być może dołożę coś w trakcie sezonu. W zeszłym roku też nie miałem podpisanego kontraktu zimą. Była tylko liga szwedzka, a później pojawiały się propozycje z Czech i Danii. Niestety, źle się składało, bo były to terminy dzień przed meczem Kolejarza w play-offach. Teraz spokojnie czekam na rozwój zdarzeń. W niektórych ligach to nie działa tak jak u nas, że jest okienko transferowe, więc można złapać starty w dowolnym momencie.
Czy miał pan więcej ofert z pierwszej ligi?
Miałem jeszcze jedną propozycję, ale wybrałem Wybrzeże, bo ten klub był najbardziej zdeterminowany. Chcieli prowadzić rozmowy szybko i od razu przeszli do konkretów. Kontaktował się ze mną zarówno dyrektor sportowy, jak i menedżer, a z czasem włączył się także pan Tadeusz Zdunek. Zależało mi na tym, żeby po dobrym sezonie w drugiej lidze wrócić do 1. Ligi Żużlowej, bo dłuższe pozostanie na najniższym szczeblu powoduje, że trudniej się stamtąd wydostać. Rozmawiałem na ten temat ze starszymi kolegami i wszyscy doradzali mi, że powinienem korzystać z okazji i startować na jak najwyższym poziomie. Zejść niżej można przecież zawsze.
Czy miał pan jakiekolwiek obawy przed podpisaniem kontraktu w Gdańsku? Z klubu odeszło wielu zawodników, a niektórzy pozostają z nim sporze. Później Zdunek Wybrzeże nie otrzymało też w pierwszym terminie licencji na sezon 2023.
Gdy miałem jakieś wątpliwości, to zadawałem pytania podczas rozmów z działaczami. W ten sposób dogrywaliśmy mój kontrakt. Wszystko było tłumaczone na bieżąco. Jeśli chodzi o licencję, to jako zawodnik nie miałem na to żadnego wpływu, więc nie zaprzątałem sobie tym za bardzo głowy. Nie ukrywam jednak, że klub informował żużlowców i uprzedzał, że coś takiego może się wydarzyć. Nic nie było przed nami ukrywane. Byliśmy także zapewniani, że wszystko jest pod kontrolą i na końcu okazało się, że ta licencja jest przyznana.
Czy jazda w Rawiczu w sezonie 2022 była z perspektywy czasu dobrą decyzją?
W stu procentach.
Dlaczego?
Notowałem dobre wyniki i miałem dużo jazdy. To sprawiło, że nabrałem pewności siebie. Kiedy podpisywałem kontrakt, to nie wiedziałem, że do klubu zostanie ściągnięty Maciej Jąder, a okazało się, dzięki niemu zdobyłem sporo doświadczenia. To człowiek, który w ostatnich latach pracował z Jasonem Doylem, a wcześniej z Hansem Andersenem, kiedy Duńczyk przeżywał swoje najlepsze lata. Mogłem zatem dowiedzieć się, jak niektóre kwestie funkcjonują u najlepszych zawodników na świecie. Nadal mamy ze sobą kontakt. Maciej wielu rzeczy mnie uczy. Dodałbym również, że w Rawiczu nie mogłem narzekać na płynność finansową. Z prezesem Knopem nie było żadnych problemów.
Gdyby nie było ofert z pierwszej ligi, to zostałby pan w Rawiczu na kolejny sezon?
Myślę, że tak. Raczej nie brałbym pod uwagę innych ofert z drugiej ligi, aczkolwiek takie otrzymałem. W Rawiczu mogłem liczyć na współpracę z najlepszymi mechanikami i tunerami, a poza tym wszystko zgadzało się pod względem finansowym. Prezes pomagał także poprzez swoją firmę Metalika Recycling, co się rzadko zdarza. To wsparcie było naprawdę duże i dotyczyło wielu zawodników. Gdybym miał zostać w drugiej lidze, to zapewne wybrałbym Kolejarz.
Niedawno dowiedzieliśmy się, że zrobił pan kurs na instruktora sportu żużlowego. Kiedy zrodził się ten pomysł i jakie ma pan w związku z tym plany?
Na kurs zapisałem się już dwa lata temu, czyli w 2021 roku. To trwało całą zimę, a na początku marca zeszłego roku mieliśmy egzaminy. Nie wiem, czemu ta informacja ujrzała światło dzienne właśnie teraz. Ja tego nigdzie nie ujawniałem. Zrobiłem jednak ten kurs, bo nie jest on organizowany zbyt często. Zobaczyłem ogłoszenie na stronie Polskiego Związku Motorowego. Trzeba było spełnić określone wymogi i przesłać swoją dokumentację. Zdecydowałem się to zrobić i zostałem zakwalifikowany. Wszystko działo się i tak zimą, więc miałem sporo czasu. Na dziś nie widzę się jednak w roli trenera, bo chciałbym jeździć jeszcze długo na żużlu. Nie mam pojęcia, co będzie za kilkanaście lat, choć nie ukrywam, że byłoby fajnie związać swoją przyszłość z tym sportem po zakończeniu kariery zawodniczej. Wtedy taki kurs może się przydać, ale na razie na o tym nie rozmyślam.
A który trener miał największy wpływ na pana dotychczasową karierę?
Jeśli mówimy konkretnie o trenerach żużlowych, to wydaje mi się, że Robert Kościecha. Niestety, pracowałem z nim tylko przez rok, ale i tak bardzo dużo mi pomógł. Mamy ze sobą kontakt do dziś. Kiedy w 2021 roku za dużo nie jeździłem, to pamiętam, że do mnie zadzwonił, pogadał i wsparł mnie. Z kolei kiedy startowałem w Toruniu, to sporo mi doradzał. Tak samo było, kiedy odchodziłem z tego klubu. Sugerował, jakie decyzje powinienem wtedy podjąć. To właśnie on powtarzał, żeby zawieszać sobie poprzeczkę jak najwyżej. Nasza współpraca rozwinęła także moje umiejętności techniczne na torze. Do Torunia z Leszna trafiłem jako 19 – letni chłopiec i Robert Kościecha był dla mnie dobrym pedagogiem. Moim zdaniem będzie piął się coraz wyżej jako trener. Wiem, że teraz ma pod sobą reprezentację 250 cc.