Sebastian Szostak podczas turnieju Speedway Grand Prix 2 w Rydze doznał kontuzji kręgosłupa. – Prosto ze stadionu pojechałem po zawodach karetką do szpitala. Zostałem wypisany bez żadnych złamań i ruszyłem z chłopakami w drogę powrotną do Ostrowa. Wiedziałem, że coś jest nie tak. W Ostrowie miałem załatwiony tomograf i właśnie na tomografie wyszło złamanie – mówi nam 21-letni reprezentant Polski. – Gdyby nie leki, to na pewno ten ból doskwierałby mi cały czas. Każde złamanie boli, cześć ciała nie ma znaczenia – dodaje.

POLSKIZUZEL: Jak się czujesz po piątkowym upadku w Rydze? Domyślam się, że pierwsze dni są najtrudniejsze.

Sebastian Szostak, reprezentant Polski i uczestnik cyklu SGP2: Zgodzę się, ale jak bierze się leki przeciwbólowe, to ból staje się mniejszy i można nawet normalnie funkcjonować. Moje samopoczucie mogłoby być lepsze, jednak nie jest jakoś tragicznie.

Uraz kręgosłupa brzmi bardzo poważnie. Ten ból doskwiera ci od piątku i cały czas jest tak intensywny, czy jednak z godziny na godzinę ustaje?

– Gdyby nie leki, to na pewno ten ból doskwierałby mi cały czas. Każde złamanie boli, cześć ciała nie ma znaczenia. Leki pomagają, dzięki nim czuję się lepiej.

Transport do łotewskiego szpitala, badania i spędzenie nocy w Rydze? Tak wyglądały pierwsze godziny po wypadku?

– Prosto ze stadionu pojechałem po zawodach karetką do szpitala w Rydze. Zostałem wypisany bez żadnych złamań i ruszyłem z chłopakami w drogę powrotną do Ostrowa. Wiedziałem, że coś jest nie tak. W Ostrowie miałem załatwiony tomograf i właśnie na tomografie wyszło złamanie.

Trasa z Rygi do Ostrowa samochodem wynosi ponad 10 godzin. Z taką kontuzją droga była męcząca?

– Akurat nie, dostałem bardzo dużo leków przeciwbólowych. Były dosyć silne, bo poczułem się troszkę inaczej. Bardzo długo mnie trzymały i pomogły mi w trakcie podróży.

Pogadajmy teraz o samych zawodach. Układały się długo po twojej myśli, niektórzy Polacy już podczas zawodów wyobrażali sobie sytuację, że po dwóch rundach SGP2 jesteś na czele klasyfikacji generalnej.

– Jak mówisz, dobrze ten turniej mi się układał i na tym specyficznym torze wszystko fajnie wyglądało. Wydaje mi się, że w półfinał rozegrałem właściwie. Szkoda tylko, że ta koleina mnie pociągnęła i wpadłem w Bastiana Pedersena. Gdyby w tym miejscu nie było innego zawodnika, myślę, że jakoś bym się uratował. Po uderzeniu motocyklem w motocykl Duńczyka, mój sprzęt jeszcze bardziej przyspieszył i banda szybko się zbliżała. Był to troszkę niefortunny wypadek. Żałuję, że tak to się skończyło. Tor może i nie był dobry do jazdy, ale czasem też na takich trzeba się ścigać. Szkoda.

Mogłeś zrobić coś inaczej? Dało się uniknąć tego wypadku?

– Ciężko powiedzieć. Jak nie jesteś pewny, to zawsze możesz usiąść na tzw. tyłek i puścić motocykl. Wtedy skutki upadku są mniejsze, jest w miarę kontrolowany. Był to jednak już półfinał. Myślałem, że zdążę przejechać i nie spodziewałem się tak mocnego przyspieszenia po uderzeniu w Pedersena. Motocykl szybko zaczął jechać w kierunku bandy, później wszystko wydarzyło się już tylko w ułamku sekundy. Szkoda, że tak niefortunnie to się skończyło.

Jaka jest szansa na powrót na tor jeszcze w tym sezonie?

– Do końca jeszcze nie wiem wszystkiego, dlatego też nie chcę składać deklaracji. W poniedziałek czeka mnie jedno, większe badanie. Dopiero po tym badaniu będę więcej wiedział, czy uda mi się wrócić w ciągu miesiąca, czy dopiero w następnym sezonie. Teraz ciężko jest mi powiedzieć. Taka kontuzja z reguły powoduje przerwę od sześciu tygodni do trzech miesięcy. Tak mówią lekarze, zobaczymy, po tym ostatnim badaniu.