Dzikie karty na GP 2025. Prezes PZM oburzony pominięciem Polaków

– Mogę zrozumieć geograficzny klucz, ale jak to jest, że mamy czterech Australijczyków i żadnego Grand Prix w tym kraju, a z drugiej strony mamy trzy rundy u nas i tylko dwóch naszych żużlowców. Ostatnio byliśmy tak słabo reprezentowani po rezygnacji Golloba, gdy zostali Hampel z Kasprzakiem. Dlatego nie będzie przesadą, jak powiem, że czuję się oszukany – mówi prezes PZM Michał Sikora.

Przypominamy, że dzikie karty na GP 2025 dostali: Mikkel Michelsen, Jason Doyle, Jan Kvech, Kai Huckenbeck. Polaka w tym gronie nie ma żadnego, choć w ostatnich latach mieliśmy minimum trzech reprezentantów. To wydawało się naturalnym rozwiązaniem, bo Polska organizuje trzy rundy Grand Prix i de facto utrzymuje światowy żużel poprzez starty zagranicznych zawodników w PGE Ekstralidze, Metalkas 2 Ekstralidze, czy też Krajowej Lidze Żużlowej.

– Jestem oszołomiony, zażenowany i bliski nazwania tego skandalem – nie kryje prezes PZM Michał Sikora w rozmowie z Interią. – Jasne, że może cztery dzikie karty do podziału, to nie za dużo. Z drugiej strony to, że jest runda w Niemczech i Czecha nie oznacza, że musi być stały uczestnik z tego kraju. Może wystarczyłaby jednorazowa dzika karta.

– Janowski z Dudkiem pokazywali się w tym roku z niezłej strony w Grand Prix. Pierwszy wskoczył jako rezerwowy za kontuzjowanego Woffindena i zrobił więcej punktów niż Kvech jadąc tylko w połowie rund. Dudek był widoczny, jadąc z jednorazowymi dzikimi kartami. Obaj nasi błysnęli w finale IMP, gdzie byli lepsi od Zmarzlika. Nominacji jednak nie dostali – dziwi się prezes PZM.

– Prezesi klubów, które organizują Grand Prix, też są oburzeni. Myślę, że poczynimy jakieś ruchy dyplomatyczne, że nadamy tej sprawie rozgłos – kończy prezes Sikora.